Czy Polska spełni unijne wymagania dotyczące zielonej energii?
Inwestorzy zajmujący się OZE borykają się z największym w dotychczasowej historii kryzysem na rynku zielonych certyfikatów, a rząd który za ten rynek odpowiada, umywa ręce twierdząc, że zbudowaliśmy już zbyt dużo mocy wytwórczych. Szczególnie wiatraków. Czy aby na pewno?
Teza Ministerstwa Energii oparta jest na porównaniu mocy zainstalowanej obecnie w energetyce wiatrowej do założeń „Krajowego Planu Działania w zakresie energii ze źródeł odnawialnych” (KPD). Ten dokument jest praktycznie jedyną oficjalną wykładnią polskiej polityki energetycznej w zakresie energii z zielonych źródeł. Na pierwszy rzut oka wynika z niego, że moc zainstalowana w energetyce wiatrowej w obecnym roku (5660 MW) osiągnęła już poziom zakładany w KPD na rok 2019 (5620 MW).
Na tej podstawie Ministerstwo Energii twierdzi m.in. że wiatraków mamy w Polsce już zbyt wiele, a nadpodaż podstawowego instrumentu wsparcia producentów czystej energii, czyli zielonych certyfikatów (i gwałtowny spadek ich cen), wynika nie z zaniechań organów powołanych do pilnowania tego rynku, ale właśnie z nadmiernej obecności wiatraków. Popełnia tym samym podstawowy metodologiczny błąd, bowiem system zielonych certyfikatów wspiera wyprodukowane MWh, a nie wybudowane MW.
Budowa nowych mocy w OZE jest tylko środkiem do celu, którym jest wyprodukowanie w 2020 roku 19,13% energii z zielonych źródeł. W KPD znajdziemy ścieżkę dojścia do tego celu i w oparciu o nią powinniśmy oceniać jak daleko nam do jego osiągnięcia. Czy zatem faktycznie ta ścieżka została już trwale przekroczona tak jak sugeruje to Ministerstwo Energii? Pisząc wprost – nie.
Przekroczenie rocznych celów miało miejsce tylko w 2012, 2014 i 2015 roku (w 2010, 2011 i 2013 ich nie osiągnęliśmy). W tym roku Polska będzie blisko celu rocznego, a w 2017 na pewno nie będzie on osiągnięty. Wynika to z faktu, że znaleźliśmy się w sytuacji luki inwestycyjnej w sektorze OZE. System zielonych certyfikatów został zamknięty, aukcje jeszcze się nie rozpoczęły, a dopiero po ich wygraniu inwestorzy rozpoczną budowę nowych instalacji produkujących czystą energię.
Co by się więc stało gdyby energetyka wiatrowa rozwijała się równo z założeniami KPD? W latach 2010-2015 nie zostałby osiągnięty żaden roczny cel produkcji energii z OZE. Pokazuje to poniższa tabela gdzie skorygowano wykonanie rocznych celów właśnie o takie „hipotetyczne” zmniejszenie ilości wybudowanych MW.
2010 | 2011 | 2012 | 2013 | 2014 | 2015 | |
Roczny cel KPD (%) | 7,53 | 8,85 | 10,19 | 11.13 | 12,19 | 13,00 |
Wykonanie celu (%) | 6,63 | 8,16 | 10,68 | 10,73 | 12,40 | 14,10 |
Skorygowane wykonanie celu (%) | 6,52 | 8,06 | 9,91 | 9,52 | 11,30 | 12,6 |
Obliczenia własne na podstawie ARE i KPD
Mimo, że moc elektrowni wiatrowych rosła szybciej niż w założeniach KPD, to produkcja z OZE podąża określoną w KPD trajektorią celów rocznych. W 2020 roku produkcja energii elektrycznej z OZE ma bowiem wynieść około 33 TWh. Natomiast w roku ubiegłym produkowaliśmy tej energii tylko 22,6 TWh. Polska cały czas potrzebuje więc nowych mocy OZE i to jak najszybciej. Stoimy w sytuacji, w której by mieć szansę sprostać celowi wyznaczonemu na 2020 rok będzie potrzebny znaczny wysiłek inwestycyjny i organizacyjny.
Nadpodaż nie jest więc wykreowana przez nadmierny – w stosunku do założeń – rozwój sektora OZE, w tym oczywiście wiatraków, a przez błędy w polityce regulacyjnej i brak odpowiednich działań korygujących.
Wielkości obowiązku umorzenia zielonych certyfikatów, określające popyt na zielone certyfikaty, zawarte w Rozporządzeniu z 2012 roku i nie zmienione do dzisiaj (z wyjątkiem korekty wynikającej z wprowadzenia certyfikatów biogazowych) oderwały się zarówno od ścieżki celów rocznych KPD, jak i też od rzeczywistej dynamiki oraz struktury sektora OZE. Natomiast korekty podażowe (wyłączenie ze wsparcia dużych zamortyzowanych elektrowni wodnych i ograniczenie wsparcia dla instalacji współspalających), wprowadzone dopiero z początkiem 2016 ustawą o OZE, okazały się o kilka lat spóźnione.
Gdyby wprowadzono je od razu kiedy dostrzeżono ich konieczność, czyli w 2013 r., to dzisiejsza nadpodaż (20,7 TWh – 30.06.2016) mogłaby być o połowę niższa. Nadpodaż kształtowałaby się wówczas na poziomie początku 2014 roku (10,7 TWh – 31.03.2014), gdy ceny zielonych certyfikatów wynosiły około 180 złotych, podczas gdy dziś wynoszą 40 złotych.
Czy nie jest uzasadnionym oczekiwaniem inwestorów w sektorze OZE, że to trzyletnie opóźnienie powinno znaleźć odzwierciedlenie w korekcie wielkości obowiązku umorzenia zielonych certyfikatów, tak samo jak wprowadzenie ulg dla energochłonnych przedsiębiorstw, które dodatkowo zmniejszyły popyt?
Rynek OZE jest rynkiem regulowanym i nic nie zwalnia państwa od zarządzania nim. W ramach rynku regulowanego są możliwe oczywiście wahania wynikające z naturalnych odchyleń, a także dynamiki inwestycji, ale w długim okresie rynek ten powinien być zbilansowany i dlatego są potrzebne okresowe korekty.
Teraz trwa dyskusja o powstaniu rynku mocy, który będzie wsparciem energetyki konwencjonalnej pozwalającym odtwarzać istniejący potencjał wytwórczy. Oczami wyobraźni widzę komentarze inwestorów, którzy zbudowali nowe elektrownie konwencjonalne w oparciu o zaufanie do Państwa, gdy wartość wsparcia spadnie siedmiokrotnie w ciągu czterech lat. Dokładnie tak, jak stało się to w przypadku inwestorów z branży OZE.
Autor: Grzegorz Skarżyński, Członek Zarządu PSEW