W wywiadzie prof. Strupczewski (zobacz) stwierdził, że budowa elektrowni jądrowej jest tańsza od budowy elektrowni słonecznej czy wiatrowej o tej samej mocy. Teza ta pozostała nieudowodniona, jednak wymaga ona refleksji i reakcji, bo powtarzana do znudzenia może zacząć funkcjonować jako tzw. prawda objawiona, czyli mit, fakt medialny lub zwyczajnie nieprawda. Do fałszywego obrazu rzeczywistości prowadzi sama inklinacja do porównywania kosztów budowy, czy też umownych okresów wykorzystania różnych technologii w ciągu roku, co jest częstym argumentem zwolenników energetyki jądrowej przeciwko energetyce odnawianej. Liczą się w zasadzie dwa parametry: pełny koszt energii, przekładający się na cenę, jaką będzie przy danym energy mix płacił odbiorca, oraz wynik finansowy dla inwestora, przekładający się na wartość spółki publicznej na rynku. Uważam, że z tymi parametrami energetyka jądrowa ma największe problemy.
Odnosząc się bezpośrednio do kontrowersyjnej i miejscami nawet konfrontacyjnej wypowiedzi prof. Strupczewskiego, wypada zacząć od tego, że w projekcie programu Polskiej Energetyki Jądrowej (PEJ) podano, że tylko na przygotowanie do budowy pierwszej elektrowni jądrowej konieczne będzie przeznaczenie 700 mln zł środków publicznych do 2020 roku. Tylko ta wstępnie podana i z natury rzeczy niepełna kwota jest już odpowiednikiem budowy „pod klucz” ok. 150 MW w energetyce wiatrowej. Do czasu uruchomienia elektrowni jądrowej nieznane i trudne do przewidzenia są dalsze koszty realizacji PEJ i udział w nich środków publicznych jako pomocy ukrytej, nie mającej odbicia w biznes planie, ale wiadomo, że kwoty będą rosły, a te planowane będą przekraczane. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że prywatni deweloperzy za własne pieniądze, bez żadnej rządowej kompanii i angażowania centralnej administracji, bez tworzenia nowych instytucji itp., rozwinęli w ostatnich kilku latach ok. 6 GW gotowych do realizacji, zaawansowanych projektów (z warunkami przyłączenia do sieci i po wniesieniu niebagatelnej opłaty przyłączeniowej, w większości z wszystkimi wymaganymi pozwoleniami) gotowych do oddania do użytku już do 2015 roku. Kolejna grupa projektów rzędu 6 GW znajduje się na różnych etapach rozwoju, ale realnie są możliwe do uruchomienia do 2020 roku. Prywatni deweloperzy mają wprawdzie na uwadze, że już na etapie eksploatacji, po zbudowaniu elektrowni, zielona energia elektryczna korzysta z systemu wsparcia, ale nigdzie nie spotkałem się z założeniami rządu czy pojedynczych biznes planów w OZE, że wsparcie będzie istniało także po 2020 roku. Prognozy cen energii elektrycznej, łącznie z jej kosztami środowiskowymi, i niemalże zerowe koszty eksploatacji pozwalają „domknąć” przepływy finansowe.
Oczywiście nie możemy wniknąć głęboko w prywatne biznesplany i dokonać ich szczegółowej analizy, ale trudno zakładać nagły brak racjonalności działania poważnego już biznesu, mającego też zrozumienie w świecie finansów, podczas gdy inwestycje jądrowe, przynajmniej w UE, takiego zrozumienia zdecydowanie nie mają. Trudno też zakładać, że od szeregu już lat, świat finansów, energetyki korporacyjnej i niezależnych inwestorów w UE w sposób systematyczny myli się co do ryzyka i opłacalności inwestycji w energetyce. Od czasu politycznej akceptacji pakietu klimatycznego UE w 2007 r., który zdaniem polskiego środowiska energetyki jądrowej jest argumentem za rozwojem tej branży, corocznie szybciej przybywa mocy w energetyce odnawialnej i jednocześnie ubywa w energetyce jądrowej i trend ten się nasila. W 2009 roku, zgodnie z raportem Wspólnotowego Centrum Badawczego Komisji Europejskiej (JRC) w UE w elektroenergetyce zainstalowano 27,5 GW nowych mocy, w tym 62% w OZE (17 GW), z czego udział energetyki wiatrowej wyniósł38% (10,2 GW). Nowe moce w energetyce jądrowej w UE to zaledwie 1,6%, z tym że ponownie znacznie więcej mocy w elektrowniach jądrowych ubyło (wyłączenia starych obiektów) niż przybyło (per saldo aż trzykrotnie), a generacja energii elektrycznej z elektrowni jądrowych w efekcie tych zmian spadła w UE o 7,5 GWh, podczas gdy w energetyce wiatrowej wzrosła o ponad 20 TWh, a w fotowoltaice o 6TWh. Prof. Strupczewski, któremu trudno odmówić błyskotliwości, przywołuje przykład fotowoltaiki i Czech jako dowód na nieopłacalność energetyki odnawialnej, twierdząc, że :”… premier Czech zapowiedział, że w roku 2011 energia elektryczna będzie musiała podrożeć z powodu rozwoju OZE, potem … wstrzymał dotacje na helioelektrownie”. Czechy w fotowoltaice i energetyce są odpowiednikiem elektrowni jądrowej Olkiluoto (złe planowanie i nie najlepsza robota, słynących z dobrej roboty Finów), dlatego dodam, że podobne decyzje w sprawie obniżenia (nie wstrzymania) pomocy dla fotowoltaiki (obecnie najdroższej technologii generacji zielonej energii elektrycznej) zostały podjęte także w Niemczech czy Hiszpanii, ale że idą one w ślad za szybkim spadkiem kosztów PV, a nie wynikają z braku wiary czy chęci rozwoju fotowoltaiki jako ewidentnie przyszłościowego biznesu. Jednak nawet w przypadku fotowoltaiki i nawet w naszych warunkach klimatycznych, zdecydowana większość prognoz podaje, że w momencie przewidywanego rozpoczęcia użytkowania pierwszej elektrowni jądrowej w Polsce, doświadczymy tzw. „grid parity”, czyli że na niskim napięciu (i bez wsparcia) koszt energii z PV będzie porównywalny z kosztem energii elektrycznej z sieci. Nie sądzę jednak, aby rozwijając biznesplan dla energetyki jądrowej w Polsce inwestor dla dobrego samopoczucia miał w okresie 2020-2030 porównywać swoje koszty z PV, bo w tym okresie ma znacznie poważniejszych konkurentów na rynku. W energetyce odnawialnej liczy się bowiem nie jedna technologia, tylko bardzo zdywersyfikowany i dynamiczny, zielony „energy mix”, ale ok. 2030 roku także fotowoltaika stanie się prawdziwym konkurentem energetyki jądrowej, wypychając tę ostatnią z rynku, o ile na rynku krajowym rzeczywiście zaistnieje, por. scenariusze długookresowego zaopatrzenia kraju w energię bez energetyki jądrowej dostępne na www.ieo.pl.
Największym problemem propagatorów energetyki jądrowej jest to, że starają się liczyć koszty swoim konkurentom na rynku, a niekoniecznie patrzą na własne. Ktoś, kto potrzebuje tak silnego wsparcia publicznego, i nie wynika ono wprost ze zobowiązań wobec UE (vide OZE), powinien przedstawić wiarygodne analizy ekonomiczne i skutki realizacji swojej koncepcji dla podatnika i konsumenta energii. Trudno za takie uznać nieznane bliżej zamówione przez Ministerstwo Gospodarki opracowanie „Aspekty ekonomiczne rozwoju elektrowni jądrowych”. Z enigmatycznego i publicznie udostępnionego podsumowania (więcej na blogu “odnawialny”) wynika, że koszty wytwarzania energii elektrycznej w elektrowni jądrowej „przewidzianej do uruchomienia po 2020 r. wynoszą ok. 57 Euro/MWh, podczas gdy Komisja Europejska, uwzględniając także energię ze zamortyzowanych elektrowni jądrowych i nie uwzględniając kosztów całego programu przy budowie pierwszej elektrowni jak ma to miejsce w Polsce, ocenia te koszty średnio w całej UE w 2030 roku na 55-90 Euro/MWh). Są to koszty wyższe od prognozy kosztów dla energetyki wiatrowej (także na 2020 r.), a porównywalne np. z kosztami energii elektrycznej z biogazu. Dalsze spekulacje na 2030 r. są dobre do prac badawczych i ew. pisania interesujących felietonów, ale nie biznesplanów.
Od środowisk zaangażowanych w promocję budowy elektrowni jądrowej w Polsce, wymagającej niebagatelnych wyrzeczeń finansowych w długim okresie, należy znacznie więcej oczekiwać jeśli chodzi o pełną ocenę własnych kosztów, niż kosztów odnawialnych źródeł energii, które nawet w Polsce, pozbawionej publicznej informacji o kosztach referencyjnych, są bardziej przejrzyście prezentowane. Dobrze jakby te analizy bazowały nie tylko na wąskim, ale i tak niezwykle trudnym do domknięcia biznesplanie inwestora – PGE, ale na pełnych kosztach społecznych, uwzględniając także koszty zapewnienia np. bezpieczeństwa państwa, w tym bezpieczeństwa antyterrorystycznego czy środowiskowego, które w przypadku energetyki odnawialnej i jądrowej kształtują się na zupełnie innych poziomach.
Autor: Grzegorz Wiśniewskiego, Prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej