Rok 2016 to najtrudniejszy rok dla energetyki wiatrowej w całej już blisko 15-letniej historii tej branży w naszym kraju. Wbrew światowemu megatrendowi, Polska skutecznie wdrożyła politykę eliminowania wiatraków z miksu energetycznego. To energetyczny nokaut w czterech rundach.
Właścicielom istniejących instalacji wiatrowych zagląda w oczy widmo bankructwa, albo utraty większości kapitału, który zainwestowali odpowiadając na zaproszenie państwa do udziału w programie rozwoju OZE, gdy w 2005 roku zainicjowano system wsparcia w postaci zielonych certyfikatów. Teraz ten system jest w tragicznym stanie. Nie dość, że cierpi na ogromną nadpodaż, która doprowadziła do siedmiokrotnego spadku wysokości wsparcia w ciągu ostatnich czterech lat, to jeszcze organy odpowiedzialne za zarządzanie rynkiem uchylają się od odpowiedzialności i nie zamierzają nic w tej sprawie robić. To pierwszy cios.
Drugie uderzenie to chaos prawny w zakresie ustalania wymiaru podatku od nieruchomości, który wprowadziła tak zwana ustawa odległościowa. Istniejące skrajnie odmienne interpretacje prawne dotyczące podstawy opodatkowania sprawiają, że w wielu przypadkach o wysokości tego podatku będzie musiał decydować sąd. Jeżeli zmaterializowałby się czarny scenariusz, to podatek od nieruchomości wzrośnie czterokrotnie, co podwyższy koszty przeciętnej farmy wiatrowej o 30-40 zł za każdą wyprodukowaną megawatogodzinę, czyli tyle ile dziś wynosi wartość zielonego certyfikatu. Trudno zakładać, że gdziekolwiek powstał jakiś rachunek, który pokazywałby że energetyka odnawialna może być rentowna wyłącznie w oparciu o rynkowe ceny energii, skoro energetyka konwencjonalna apeluje o wsparcie w postaci rynku mocy.
Rozwój i powstawanie nowych instalacji zostały zablokowane przez wprowadzenie drastycznych limitów odległościowych. Teraz, żeby postawić jakikolwiek wiatrak, konieczne jest oddalenie go m.in. od domów na odległość równą przynajmniej 10-krotnej wysokości instalacji. Żadnego znaczenia nie ma to czy lokalna społeczność chce czerpać korzyści finansowe z takiego wiatraka, albo czy dana gmina chce mieć więcej pieniędzy z podatku od nieruchomości. Wiatraka nie można postawić i kropka. W skali całego kraju takie kryterium odległościowe oznacza, że z możliwości lokalizowania nowoczesnych instalacji wiatrowych wykluczono ponad 99% powierzchni Polski. To trzeci dotkliwy cios.
W niewiele lepszej sytuacji znalazły się projekty mające pozwolenie na budowę. Przynajmniej w 2016 roku nie będą mogły wystartować w aukcji, bo w tym roku przeznaczono dla nich… 0 MWh. Potencjał wzrostu dla energetyki wiatrowej zostaje więc niewykorzystany. Koszty, które ponieśli inwestorzy na doprowadzenie swoich projektów do etapu uzyskania pozwolenia na budowę są w drodze do kosza, a Polska musi wyprodukować o 50% więcej zielonej energii, by spełnić cele 2020 roku. To czwarte uderzenie.
Ci, którzy przyczynili się w największym stopniu do tego, że Polska była na dobrej ścieżce do spełnienia celu na 2020 rok, dostarczając połowę zielonej energii, zostali postawieni w obliczu bankructwa.
Autor: Grzegorz Skarżyński, Członek Zarządu PSEW
*******
Tekst ukazał się w roczniku “Polski Kompas 2016” wydawanym przez Gazetę Bankową.