Bez większej domieszki zielonej energii z najtańszych źródeł nie uda się zahamować rosnących cen energii i poprawić jakości powietrza. Rząd zaczyna to dostrzegać i chce złagodzić restrykcje wobec farm wiatrowych na lądzie.
– Liberalizacja ograniczeń odległościowych dla farm wiatrowych jest krokiem w dobrym kierunku. To właśnie gminy i społeczności lokalne, które są bezpośrednimi beneficjentami wpływów np. podatkowych od inwestorów, powinny mieć możliwość decydowania czy chcą mieć taką instalację w pobliżu – stwierdza Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW).
To reakcja na zapowiedź modyfikacji tzw. zasady 10h, wprowadzonej ustawą o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych w maju 2016 r. Wiceminister energii Tomasz Dąbrowski podczas plenarnego posiedzenia Sejmu 31 stycznia 2019 r. poinformował o trwających pracach nad ograniczeniem restrykcji lokalizacyjnych dla wiatraków na lądzie, „przynajmniej w przypadku gmin, gdzie jest zgoda społeczna na takie inwestycje”.
Co to jest zasada 10h?
Zasada 10h ustanowiła minimalną odległość takiej instalacji od zabudowań i terenów chronionych. Nie można ich było budować bliżej niż wynosiła 10-krotność wysokości całej turbiny.
Jakie są skutki wprowadzenia zasady 10h?
- wyłączyła spod inwestycji ok. 99 proc. powierzchni Polski
- doprowadziła do powstania luki inwestycyjnej
- wyhamowała rozwój całego sektora OZE w Polsce, w tym mocy z wiatru
- zagroziła realizacji celu OZE na 2020 r. i daje gorszy punkt wyjścia do realizacji celu na 2030 r.
O ile w 2016 r. w kraju podłączono do sieci farmy wiatrowe o mocy 1225 MW, to w 2017 r. było to już tylko 41 MW, a w 2018 r. – 15,7 MW W projekcie Krajowego planu na rzecz energii i klimatu na lata 2021-2030 Ministerstwo Energii wskazało, że w 2020 r. udział OZE w zużyciu energii finalnej brutto wyniesie ok. 13,8 proc.
Oznacza to, że brakującą do celu OZE na 2020 r. zieloną energię (15 proc. w finalnym zużyciu) trzeba będzie „dokupić” za granicą w ramach tzw. transferu statystycznego. Najwyższa Izba Kontroli oszacowała, że może to kosztować przynajmniej 8 mld zł.
Tymczasem przełom technologiczny, który miał miejsce w ostatnich kilku latach doprowadził do znaczącego obniżenia kosztów produkcji energii z mocy wiatrowych. Podczas aukcji w listopadzie 2018 r. inwestorzy składali oferty w średniej cenie 200 zł/MWh. W tym czasie na giełdzie energia kosztowała ok. 300 zł/MWh.
– Odblokowanie potencjału energetyki wiatrowej na lądzie pozwoli nie tylko obniżyć rachunki za energię, ale też wpłynie na jakość powietrza i emisyjności naszej gospodarki. Dodatkowe 2,5 tys. MW, które rząd obiecał zakontraktować w aukcjach w tym roku zmniejszy lukę w zakresie udziału zielonej energii w finalnym zużyciu w 2020 r. i da lepszą pozycję do osiągnięcia celu OZE na 2030 r. – dodaje Gajowiecki.
W przyszłości modyfikacja zasady 10 h pozwoli na wymianę istniejących instalacji na dużo nowocześniejsze turbiny w ramach tzw. repoweringu. Efektywność takich urządzeń jest wyższa o ok. 30 proc. od sprawności dziś instalowanych maszyn. Co za tym idzie mogą one produkować prąd w każdych warunkach w konkurencyjnej cenie ok 150 zł/MWh.
Choć PSEW pozytywnie odnosi się do pomysłów liberalizacji prawa w zakresie minimalnej odległości, a także zwiększenia ilości energii z wiatru w tym roku (do 2,5 tys. MW), to rekomenduje wprowadzenie stosownych przepisów nowelizacją ustawy o OZE i odległościowej.
– Jeśli chcemy, by inwestorzy odzyskali zaufanie do państwa, to musimy zapewnić im stabilne i przejrzyste przepisy określające warunki, po spełnieniu których inwestor ma możliwość skorzystać z liberalizacji zapisów odległościowych – postuluje Gajowiecki